translate me

sobota, 3 listopada 2012

8., czyli 2/3

Tak, minęły już dwa tygodnie z trzech mi tutaj przeznaczonych. Najbardziej zaskakujący jest fakt, że jeszcze nie kupiłam żadnych butów. Liczę na progres w tej kwestii. 


Sobota, z której została mi już tylko godzina, upłynęła w towarzystwie Współtajwanującego i Pana Szefa z rodziną. Rodzina w składzie Pani Żona, Dziecko Szkolne i Dziecko Noszone. Razem przyszło nam odwiedzić najstarszą świątynię, Longshan. Jeśli lata liczy się tutaj ilością odwiedzających na metr kwadratowy to fakt, świątynia zdecydowanie wygrywa. Poza przebywaniem w kadzidełkowym dymie w Longshan można sobie również powróżyć. W tym celu należy udać się do odpowiedniego bożka, mnie przypadł ten od niezamężnych panienek. Przed kapliczką trzeba zadać sobie, to jest bożkowi, pytanie i rzucić drewienkami w kształcie bananów, a od ich układu zależy odpowiedź. Opcje są trzy: dwa orły, dwie reszki lub koedukacja i to ta ostatnia kombinacja daje TAK. Jam w grach losowych szczęścia nigdy nie miała, nawet bożek nie pomógł i wyszło NIE. Pan Szef pocieszał, że można pytanie zadać inaczej, you know maybe he is your Mr. Right! 

Ze świątyni odmawiających mi bożków poszliśmy na ogromny nocny market. Nie jednak jego wielkość była  najbardziej fascynująca, a menu co poniektórych restauracji. Do wyboru, obok świńskich jelit, rybie głowy, węże, szczury i żółwie. Zasadniczo oporów przed konsumpcją węża bym nie miała. Bym nie miała, ale miałam, kiedy zobaczyłam tegoż węża pożywienie. Dwa urocze króliczki-miniaturki. Przemysłu tegoż postanowiłam nie poprzeć. Obyliśmy się więc bez ekstrawagancji. Sushi (tak, z posypką!), wodorostowe tortille i zupa miso, czyli po japońsku.

A jutro niedziela muzyczno-rodzinna. I o ile w kwestii koncertu Fabrycznych muzyków nie mam żadnych wątpliwości, o tyle drugi punkt programu, urodziny syna Szefa Wszystkich Szefów, budzi ich więcej: który to Sean i które to są jego urodziny?


w świątyni na tajwanie

mówiłam, że dymno?

patio-panorama

post bez zdjęcia jedzenia byłby stracony

hwahsi jak widać się market nazywa


na dobranoc: jelitka!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz