translate me

środa, 7 listopada 2012

10. last but not least, a wręcz przeciwnie

Najbardziej znany budynek Tajwanu doczekał się wreszcie moich odwiedzin. W to, że czekał na mnie z utęsknieniem nie wątpiłam ani przez chwilę.

Ale najpierw o niespodziance, którą przygotowało mi Wugu, czyli dzielnica. Całkiem przypadkiem (chociaż biorąc pod uwagę, że stało się to na 4 dni przed wyjazdem sądzę, że maczała w tym palce opatrzność) odkryłam cztery nowe sklepy, z czego tylko jeden do niczego się nie nadaje. Pozostałe trzy, może nie do wszystkiego, ale do zakupów nadają się genialnie, bowiem niewiele produktów cenowo przekracza pięć złotych. Po dokładnym zapoznaniem się z asortymentem drogą kupna-sprzedaży nabyłam co następuje: centymetr (nie przytyłam, albo przytyłam, ale nie w centymetrach, czyli jakbym nie przytyła), pałeczki (wzór jakiego jeszcze nie mam, poza tym kosztowały złotówkę), majtki (dwa pięćdziesiąt? no błagam.).

Wieczorem natomiast dosiąwszy skuter Szefa Wszystkich Szefów (bo ten, to jest Szef, umknął do Chin) ruszyliśmy na kolację. Po drodze okazało się, że z przyczyn mi nieznanych na naszej ulicy urządzono nocny market. Najprawdziwszy: ze śmierdzącym tofu, wyprzedażowymi straganami odzieżowymi i skuterami slalomującymi między ludźmi. Bardzo to było miłe, choć jednorazowe, bo dziś po nim nie ma już śladu.

Dzisiaj za to było zupełnie inne Tajpej.

Wieżowiec. Wysoki, a jakże, sto jeden pięter zostało pokonane w 45 sekund - taką też mają szybką windę. Wpadłam jednak później na pomysł iście szalony, by zejść schodami (reakcja na zjedzenie lodów), szybko jednak szaleństwo w sobie ugasiłam. Nie zrobili tego jednak Ci, którzy dokonywali wyboru produktów, które w Taipei 101 można nabyć. Całe piętro usiane gablotami z koralowymi rzeźbami. Dlaczego największa przedstawiała kapustę? Tego nie wiem, ale wiem za to, że za kilka z nich można by wykupić niejeden powiat.

To na górze; na dole natomiast artefakty bardziej przyziemne, bynajmniej nie cenowo. Centrum handlowe, do którego wstęp powinien być za okazaniem platynowej karty kredytowej,  albowiem ci, którzy jej nie posiadają, popadną jedynie w depresję. Chanel, Louis Vuitton, Armani, żadne tam H&My!

Po takim czymś tylko w dzicz, odnalezioną zupełnie przypadkiem, to znaczy patrząc z 89 piętra. Park z wiewórkami, palmami, superzieloną herbatą i małymi pieskami. Zaraz przy Memorial Hall, gdzie dużo osób puszczało latawce, czego za urocze ciężko nie uznać.

Taka to była ta ostatnia wycieczka. Chociaż nie, właściwie nie ostatnia, jutro bowiem jeszcze Carrefour, w którego osobliwość wierzę na tyle, by móc nazwać zakupy tam przygodą.

z dołu

i z góry


zakupowy raj dla za grubych portfeli

na taką panoramę za to nas stać!

koral z daleka

i koral w detalu


jak nie wiesz, co zrobić, to wiedz, że zawsze możesz wsadzić głowę w pień drzewa

herbata? glony? trawa? herbata? herbata.

wiewiórka była szara

a pies za to był biały.

1 komentarz: